Jeszcze z 20 lat temu kobieta
szukając mężczyzny swojego życia mogła popatrzeć w prawo, w lewo i wziąć to co
los podsyła, zbyt wielkiego wyboru po prostu nie miała. Stała w tym maleńkim
wiejskim sklepie przed rozbratem dróg, dość ograniczonym – czyli na śniadanie
albo mleko albo margaryna. Czyli albo bierze Franka co ma 10 hektarów i
kombajn, ale brakuje mu paru zębów albo Rysia który zbyt wiele pola nie ma, ale
ma całe uzębienie i dorabia sobie jako mały handlarz. Wybierać za bardzo nie
mogła, ale widziała że tak czy siak któryś z nich z nią skończy. Tak jak i oni
wiedzieli, że Hania jest córką Andrzeja, a to sołtys, więc kobieta grzechu
warta.
Małe wymagania? Brak ambicji? Strach
przed nieznanym? To wszystko w jednym sprowadzało się do tego, że Hanie weźmie
ślub z Rysiem w wieku 19 lat i jak dobrze pójdzie to przed 30stką będzie bawiła
czwórkę dzieci, do tego każde wakacje spędzać będzie nie nad Lazurowym
Wybrzeżem (jak to kiedyś spytała moja
babcia – a to gdzieś pod Warszawą?), tylko na żniwach i zbierając warzywa z
ogrodu.
I ich małżeństwo będzie trwało aż
do śmierci. Słowa zdrada albo rozwód nigdy nawet nie poznają. Czy w doli czy
niedoli to będą mogli na siebie liczyć, i w sobie mieć oparcie. Bo tak się
wychowali.
Dziś wybór partnera na całe życie
przypomina bardziej wizytę w supermarkecie. Wchodzimy po pieczywo, ale na
drodze mamy owoce, warzywa, lodówki z mrożonkami, nabiał, napoje, alkohol i
gdzieś w rogu ukrywa się nasz cel – świeżutki chleb… jednak gdy dotrzemy na
miejsce to pojawia się kolejny problem - krojony, wiejski, razowy? I w tej chwili
nie dość, że nie wiemy jaki wybrać to jeszcze im dłużej zwlekamy tym możemy
mieć mniejszy wybór. Dlatego bierzemy w końcu co mamy pod ręką i wydaje się że
właśnie tego chcieliśmy… Po to żeby w domu ocenić jednak: kurde, trzeba było wziąć bułki.
Tak też i w życiu, zanim dotrzemy
do naszego wymarzonego miejsca, czyli ideału partnera, to musimy przedrzeć się
prze kolejne stoiska. Czasami jednak ten ideał wcale nie jest tym czego
oczekiwaliśmy… Wtedy musimy wrócić do supermarketu.
Gdzie jest ta różnicą między
zakupami w małym wiejskim sklepie, a supermarkecie? Przede wszystkim w wyborze.
A fakt, że dziś supermarkety są już na każdym korku, dodaje dodatkowe opcje
osobom, które wcześniej ograniczały się tylko do wyboru pomiędzy bułką a
chlebem. Rozwijamy się, nikt od urodzenia nie jest skazany na życie w jednym
miejscu, rozwój i ciekawość świata bierze górę… a razem z tym idzie właśnie ten
wybór, który przekładamy również w relacje damsko – męskie.
Nie chcemy zwykłego chleba, więc
bierzemy krojony. Gdy krojony to nie to, wybieramy razowy.
Podobnie jest w życiu, jeśli nam
coś nie pasuje – zmieniamy to na coś lepszego. Jednak gdy ta zmiana okazuje się
znowu niewystarczająca, sięgamy dalej. Czasami zdarzyć się może, że przelecimy
wszystkie rodzaje pieczywa i wrócimy do tego samego, starego, zwykłego chleba.
Sednem jest jednak fakt, że mamy
wybór.
Druga kwestia to przyzwyczajenie.
Lubię jeść tam gdzie jest coś sprawdzone, często idąc w nowe miejsce razem z
dziewczyną próbę coś nowego (ona zazwyczaj bierze to samo co ja… wtedy zmieniam
swoje zamówienie, bo chce jak najwięcej nowości spróbować, na raz.... ponieważ po niej dojem), z kolei
jeśli jestem głodny jak wilk to testowanie nowych miejscówek odpada – wtedy
lecę klasyką: wiem gdzie się najem, w dodatku ze smakiem. Przyzwyczaiłem się,
że najlepsze burgery w Lublinie są w Red Rock City, żeberko w Św. Michale, a
jak chińczyk to tylko Sajgon. To są pewniaki, niczym te z Tesco.
A czy ludzie przyzwyczają się do
siebie? Jak najbardziej. W pracy mam osobę, która mogłaby pracować w każdej
firmie w Polsce (w swojej kategorii), ale jest zbyt przyzwyczajona do pracy u
nas. Nawet nigdy nie spróbowała poszukać czegoś innego, a w obecnych czasach
postawienie na komfort ponad karierę i pieniądze, jest w cenie. Dlatego
podziwiam lojalność, choć trochę się dziwię.
Podobnie jest w związkach. Po
pierwszym etapie zauroczenia, gdy emocje i uczucie miłości na całe życie nagle
lekko opadnie – pojawia się przyzwyczajenie. Kiedy jednak dochodzimy do wniosku,
że na tym poziomie ta relacje pozostanie? Gdy na myśl o stracie „najbliższej”
osoby nie odczuwamy tego, że tracimy coś
w środku siebie, mamy odczucie uwolnienia i braku tęsknoty. Istotą takiej myśli
jest autentyczne doświadczenie faktu rozstania – tylko wtedy odczujemy to
uczucie stracenia. Jeśli nie oddziałuje na nas jako wielkie ściśnięcie serca i
odruchy ataku epilepsji… to to nie było żadna miłość.
*********
Gdy pierwszy raz oglądaliśmy „Lot
nad kukułczym gniazdem”, gdzie Jack Nicholson gra niezrównoważonego 30-35 latka,
a dziś możemy sprawdzić, że zwycięzca trzech Oscarów kończy za miesiąc 80 lat
(!!!!). Pomyślimy: kurwa, to ten sam wariat?
Co więcej - patrzymy na obecną
twarz Jack’a i widzimy w głębi jego oczu, tego samego gościa, który w latach
70tych pozamiatał kinem.
I z przyzwyczajenia wybieramy
po raz setny klasykę: „Skazani na Shawshank”, „Milczenie owiec”, „Zielona Mila”, „Podziemny krąg” czy ten niesamowity, a już prawie 50-letni „Lot nad Kukułczym
Gniazdem”.
Nowości? Ciężko jest porównać
wychodzące obecnie filmy do tych, które zmieniają życie i jedyną prawidłową
reakcją jest – czemu ja tego wcześniej nie obejrzałem?!
(swoją drogą zareagowałem tak
oglądając dopiero niedawno „Wyspę Tajemnic”, ale na jednej półce z w/w filmami
nawet go nie stawiam)
*********
Kiedyś mój dobry znajomy
powiedział, że mógłby od tak rozstać się ze swoją dziewczyną, z którą wtedy był
ok. pół roku, i nic by nie odczuł. Zdziwiło mnie to, bo wyglądali na mega
zakochanych i świetną parę, ale nie drążyłem wtedy tego tematu, puściłem mimo
uszu. Dopiero, gdy parę tygodni później zostawiła go, on zamknął się w sobie,
przeżywał niemiłosiernie to rozstanie, zachowywał się i wyglądał jak wark
człowieka. Wtedy podczas wieczornego wyjścia na piwo – to było jego jedyne
oderwanie od emocjonalnej udręki, wygarnąłem mu, że jeszcze niedawno mówił, że
po rozstaniu nie ruszyłoby go to. Jego odpowiedź była rozbrajająco szczera: pierdoliłem głupoty, nie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz