piątek, 28 sierpnia 2015

Jak kiedyś... szedłem na rozmowę kwalifikacyjną

W życiu robię to co lubię, jednak był okres kiedy to lubo-robienie nie dawało mi satysfakcjonującej ilości kasy, wiadomo – apetyt rośnie w miarę jedzenia.

Stąd też postanowiłem poszukać sobie jeszcze jakiegoś zajęcia. Wskoczyłem na wszystkim znane portale z ofertami pracy, wybrałem z dwa interesujące mnie. Do jednej wysłałem CV w drugiej trzeba było wypełnić kwestionariusz na stronie składający się z 5 pytań… nie trzeba było nawet wysyłać CV czy listu motywacyjnego. Co za frajerzy, przecież pewnie mają milion chętnych, jak oni to selekcjonują – pomyślałem… i wypełniłem te pytania, z czego 2 były opisowe.

Trzy dni później dostałem mail z tej drugiej firmy,  od szefa, poprosił o podesłanie CV i kiedy MI PASUJE stawić się na rozmowie kwalifikacyjnej. No jaja. Kwestionariusz ‘tak/nie’ i już zaproszenie na rozmowę, kiedy ja mogę a nawet jeszcze nie wysłałem swojego jakże przebogatego życiorysu. Podałem datę, następnego dnia mail zwrotny, mamy konkret, miejsce, dzień i czas.

Podejrzanie szybko.

Ale ok, znałem mniej więcej miejscówkę gdzie to jest… Jak się okazała jednak – mniej. Nie trafiłem na rozmowę a oto jaki mail napisałem usprawiedliwiając się:

„Witam.
Przepraszam, że się nie stawiłem... bo dotrzeć prawie dotarłem. Dlaczego prawie? Byłem na ul. Bleble 5 (dokładny adres firmy). Nie widziałem nigdzie jednak jakieś reklamy/baneru/ulotki/tabliczki/plakatu, czegokolwiek co pomogłoby mi dotrzeć do Waszego biura. 
Dlatego jak na prawdziwego poszukiwacza przygód przystało zacząłem podpytywać ludzi, zacząłem od wydającego mi się najlepszą opcją - recepcjonisty w hotelu Bleble, który odpowiedział mi, że jasne, jest biuro, proszę iść wejściem do tamtej klatki obok sklepu Bleble i schodkami w górę.
Poszedłem.
Biuro specjalistyczne (tutaj podałem rodzaj branży, ale nie chcę tego naturalnie ujawniać) było. Ale nie Państwa, tylko chyba należące do hotelu, bo też się nazywało "Bleble".
Spytałem również Panią w osiedlowym sklepiku z pieczywem, jednak nie miała pojęcia. Potem zaczepiłem siedzących na ławce "lokalsów", nie wiedziałem czy powiedzieć im dzień dobry czy może już dobry wieczór, jednak spytałem o Państwa biuro. Niemal na rękach chcieli mnie zaprowadzić tam skąd wróciłem, czyli do biura „Bleble”. Upierałem się, że nie, to nie to. Wtedy jeden z nich stwierdził, że tu nic takiego więcej nie ma i odprowadzili mnie na sąsiednią ulicę. A próba moich przekonań, że to ma być ul. Bleble 5, nic nie dała. Wskazali mi palcem jakiś oddalony na w/w ulicy budynek i że to pewnie tam, oczywiście nie obyło się bez prośby "Kierownika" o dwa złote. Tak oto we wtorkowy poranek zaliczyłem od razu awans na stanowisko kierownicze. Podszedłem pod pokazanych przez lokalnych ekspertów budynek, jednak to nawet nie było żadne biuro a jeden z punktów xero. Dwa złote poszło na darmo.
Ostatnią moją deską ratunku miał być mój telefon, chciałem wejść na Państwa stronkę i po prostu zadzwonić po pomoc. Internet LTE mówili, świetny zasięg 4 sieci w Play mówili. Eh. Zasięg jakiś był, ale czy chociaż jedną dobrą sieć akurat miałem to wątpię. Internet jak na złość odmówił posłuszeństwa, choć nie raz nieopodal  tego miejsca używałem go bez problemów, tak dziś nie chciał mi pomóc.
Same kłody pod nogi.
Pokręciłem się jeszcze chwilę szukając jakiejś wskazówki, małej poszlaki, ale na darmo. 
Dlatego proszę wybaczyć i przeprosić Panią Anię, że ją zawiodłem i nie stawiłem się na czas. Naprawdę próbowałem, jednak widocznie słaby ze mnie Sherlock Holmes. Albo za brakło mi po prostu dr Watsona u boku.
Jeśli tylko ja mam problemy z trafieniem do Państwa siedziby to naprawdę proszę mnie uznać, że słabego kandydata. Chyba, że trafienie do Was to wstępny etap rekrutacyjny? ;)
Nie mniej jednak, może warto zainwestować w jakiś kierunkowskaz do Was? Choćby dla takich poszukiwaczy przygód jak ja.
Pozdrawiam,
Major”

I co? Dostałem maila zwrotnego od Pani Ani, że luzik arbuzik i wyjaśniła mi, że byłem… naprawdę blisko. Umówiliśmy kolejny termin spotkania i pokazała parę wskazówek ku celu... tym razem już trafiłem.

Na rozmowie nie było szefa, ale nie obyło się o wspomnieniu mojego maila – „I ten Twój mail…. No… <cisza w całym biurze> śmialiśmy się trochę <wszyscy zaczęli się śmiać>” i dostałem informacje, że jestem pierwszą osobą która nie trafiła. Co ciekawe, od razu zaproponowali mi pracę, nawet mogłem sobie wybrać… od kiedy zaczynam. A


Co dalej? Szefa poznałem po dwóch tygodniach, akurat miał urlop, a ja zdążyłem już zapoznać się z całą kadrą. Nie miał wyboru, musiał mnie zaakceptować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz